Pod koniec lutego 2025 roku trasy Gigijoch były szczególnie zatłoczone. Zastanawiam się, jak dziecięce grupy narciarskie zdołały się prześlizgnąć przez licznych, bardzo szybkich narciarzy, z których trzy czwarte stanowili wówczas Holendrzy. Mój syn spadł z narty na Gigijoch, na szczęście niegroźnie, chociaż narciarz nawet się nie zatrzymał. Ja zostałem poważniej strącony z narty wyżej, na czarnej trasie. Osoba, która spowodowała wypadek, i jej towarzysz(e) zatrzymali się, ale nie wylegitymowali. Bez pomocy niezależnego, niemieckojęzycznego anioła stróża nie byłbym w stanie wpiąć wiązań na tym bardziej stromym odcinku. Miałem naciągnięty lewy bok, ale nadal byłem w stanie samodzielnie zjechać na nartach do środkowej stacji Gigijoch. Kompetentny i godny polecenia lekarz w Sölden natychmiast zakazał mi dalszej jazdy, co rzeczywiście nie było już możliwe, ponieważ mogłem całkiem dobrze stać i chodzić, ale ledwo wstawać z pozycji poziomej.